sobota, 20 września 2014

1. One brings love the other hate

Dziwny miłości traf się na mnie iści,
Że muszę kochać przedmiot nienawiści.

     Światła z jachtów, które dryfowały na wodzie, dźwięk fal, które sięgały brzegu... Mimo to żadna z tych rzeczy nie pomogła mi się uspokoić. Nadal czułam wściekłość na moją lekkomyślną matkę i resztę destruktywnej rodziny - oczywiście nie wliczając babci Maggie oraz Jima. Wszyscy dostawali kota z powodu tego bankietu, a ja w myślach torturowałam ich na kilkanaście różnych sposobów. 
     Jedyny powód dla którego tam pójdę to to, że wiem, że będzie tam kilka osób z którymi chciałabym się rozmówić. James przyjeżdża z Liverpoolu, a Tatiana specjalnie odwołała swoje spotkanie na szczycie w Toronto - jeśli można tak nazwać zjazd kilkunastu nadętych malarzy i ich agentów.
 – Kochanie jesteś gotowa? – Ciotka Rachel wyjrzała zza drzwi i zmierzyła mnie wzrokiem. Zacmokała z dezaprobatą i pokręciła głową, sprawiając, że długie, złote kolczyki z diamentami zadzwoniły wesoło. – Jeszcze nie gotowa? Oj kochanie. Diana! Ericka! Wendy! Musicie mi pomóc!
 – Ale nie ma... Naprawdę nie ma potrzeby. Ja tylko założę sukienkę i..
 – Nawet nie chcę tego słyszeć. - Podniosła rękę i wpuściła do mojej sypialni trzy blondynki. Moje ukochane kuzynki, które pieszczotliwie nazywam Gorgony. – Musimy pomóc naszej Estii się wyszykować, bo najwidoczniej zapomniała, że dziś w naszych progach ma się pojawić bardzo specjalny gość. – Uśmiechnęła się szatańsko i złapała mnie za przegub. 
     Kiedy tylko zobaczyłam w dłoniach kuzynek pędzelki, cienie, sukienki i buty to zamknęłam oczy. Nie chciałam na to patrzeć. Całość nie była taka straszna i szczerze to zdziwiło mnie to, że chciały mi pomóc. Zwykle zgadzały się w stu procentach z moją matką i resztą co do tego, że powinni mnie wydziedziczyć, ale cały majątek był pod opieką babci Maggie. Gdyby nie ona to zapewne każdy by wytracił swoją część. Poza mną.
 – Dobrze. Teraz raz raz zakładaj suknię i gotowe! – Zaklaskała w dłonie i odpędziła Wendy, która chciała jeszcze coś dokleić mi do twarzy. – Proszę! Ona będzie pasować idealnie. Tak. Idealnie - wymamrotała do siebie i wyszła z mojego pokoju.
    Odwróciłam się w stronę łóżka i westchnęłam zrezygnowana. Najwidoczniej nie ma innego wyjścia i muszę przebrnąć przez to piekło. Ściągnęłam krótki szlafrok i wsunęłam powoli sukienkę. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się w stronę lustra. Otworzyłam powoli zaciśnięte powieki i odetchnęłam z ulgą widząc, że nie wyglądam jeszcze aż tak tragicznie.
     Wymknęłam się z pokoju i zeszłam schodami bocznymi na dół, by uniknąć – przynajmniej na razie – ciekawskich spojrzeń i natarczywych spojrzeń. Kiedy znalazłam się przy wyjściu na taras i zejściu na plażę, wpadłam na Tatię.
 – Niemożliwe. Ty włożyłaś coś różowego! Zapiszę ten dzień w kalendarzu. – Uśmiechnęła się i uniosła brwi do góry. 
     Ja sama nie mogłam w to szczerze uwierzyć, ale jeszcze bardziej nie mogłam uwierzyć w...
 – Masz blond kudły – zauważyłam jakże inteligentnie i złapałam za koniec jej warkocza.
 – No wiem! – pisnęła ucieszona i podskoczyła w miejscu. – Są świetne! A wiesz ile osób się zdziwiło jak mnie rozpoznało w nich? Ich miny były nie do opisania.
 – Wariatka.
 – Ja? A kto zemdlał na wieść o tym całym... – Zaczęła machać rękoma dookoła siebie. – Farmazonie.
 – Tatiano czyżbyś zarzucała mi iż nie cieszę się z powodu balu organizowanego przez moją rodzinę, podczas gdy mój ojciec jest schorowany? – pytam, nie omieszkając nasycić całego zdania ironią.
     Nie odpowiedziała tylko wywróciła oczami i pociągnęła mnie za nadgarstek w stronę głównej sali.
     Przedstawienie czas zacząć.


 – Dziękuje wszystkim za pojawienie się i wspieranie nas w tak trudnych chwilach. Choroba Andrew jest ciosem dla nas wszystkich, ale nie zamierzamy się smucić, bo wierzymy, że nic nie jest stracone. Dzisiejszy bal był w każdym calu pomysłem mojego męża, więc mogę z czystą rozkoszą stwierdzić, że ma się on lepiej niż ostatnio. Andrew skarbie może powitasz ze mną naszych gości?
     Przecież mówiła, że nawet nie może wstać z łóżka, a teraz... Co tutaj się u diabła dzieje?
     Mój ojciec wchodzi na niewielki podest w drogim garniturze, z uśmiechem na ustach i czarnych, przyprószonych siwizną, włosach.
     Od razu, gdy patrzy w moją stronę drętwieje na całym ciele i na moją twarz wpływa niedowierzanie. Jak oni mogli, ponownie, mnie tak oszukać. Myślałam, że coś mu jest, że tym razem naprawdę jest tak źle, że nie można nic zrobić lub, że chociaż to pokaże im jakimi osobami byli przez te ostatnie lata, ale oni ponownie mnie wykorzystali i utwierdzili w przekonaniu, że nigdy nie powiedzą mi prawdy.
     Ponownie udowodnili mi, że jestem słaba. Że jestem marionetką w ich rękach.
     Zaciskam z irytacji zęby i patrzę ojcu wyzywająco w oczy. Uśmiech mu nieco przygasł, a oczy straciły iskierki zadowolenia. Chyba wie co mam ochotę zrobić. Więc kiedy tylko unoszę kącik ust w sardonicznym uśmiechu, on szepcze coś do matki.
     Nie przejmuje się zaskoczonymi spojrzeniami gości, wściekłym spojrzeniem matki, smutnym babci Maggie, ani westchnieniem Tatiany. Wychodzę przez główne drzwi na świeże powietrze i przechodzę do zejścia na plażę. Zrzucam szpilki i odkładam je obok schodów.
     Piasek jest ciepły, pewnie nagrzany od dziennego słońca, ale ten bliżej wody jest wilgotny i chłodny. Dlatego spaceruję tuż obok linii wody, nie przejmując się zamoczoną suknią za kilka tysięcy. Patrzę w rozgwieżdżone niebo, jasno świecący księżyc oraz zacumowane łodzie, które kołyszą się leniwie na wodzie.
     Siadam niedaleko sporego pnia drzewa, które pewnie przynieśli tu jacyś studenci przed ogniskiem i prawie rozrywam sukienkę, kiedy krzyżuję nogi w kostkach, siadając po turecku.
     Cisza jest zagłuszona tylko szumem wody i dźwiękami muzyki z naszego domu. Zdaje się, że całe Hamptons zebrało się dziś u nas.
 – Czy ucieczka z balu o północy zalicza Cię do bycia Kopciuszkiem?
     Odwróciłam lekko głowę i przyjrzałam się postaci stojącej kilka kroków dalej. Nie jednokrotnie widziałam tę twarz w jednym z czasopism Kate, Tatiany czy w poczekalniach. Uniosłam brwi i kiwnęłam głową w bok.
 – Możliwe, że czyni, ale Kopciuszek nie miał rodziców i tego jej zazdroszczę.
     Ponownie skupiłam swoją uwagę na wodzie, która powoli kołysała jachtami.
 – Nie zawsze mamy wszystko czego chcemy, ale w tym wypadku to chyba dobrze, że to życzenie się nie spełniło, prawda?
 – Nie do końca. Życie które mi ułożyli nie pokrywało się w żadnym wypadku z życiem, które ja sobie ułożyłam. Impas, cóż poradzić?
 – Rozejm nie wchodzi w grę, prawda? - zapytał przysiadając się obok mnie.
     Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam blado. Dlaczego obcy mężczyzna interesuje się mną, w tym momencie, bardziej niż moja rodzina?
 – Nie – odpowiedziałam, szybko odwracając głowę w prawo. – Taka opcja została wykluczona już lata temu. I wątpię w to by kiedykolwiek mogła być znów dopuszczona.
 – Nadzieja matką głupich. Podobno to właśnie ona umiera ostatnia.
     Zamknęłam oczy i zacisnęłam wargi, czując pieczenie w kącikach oczu. Usłyszałam tylko jak wstaje i odchodzi, a ja siedziałam dalej na piasku i zastanawiałam, się czy my kiedykolwiek mieliśmy szansę na rozejm w tej wojnie.

sobota, 24 maja 2014

Prolog

Mówisz, że kochasz deszcz, a rozkładasz parasolkę, gdy zaczyna padać. Mówisz, że kochasz słońce, a chowasz się w cieniu, gdy zaczyna świecić. Mówisz, że kochasz wiatr, a zamykasz okno, gdy zaczyna wiać. Właśnie dlatego boję się, kiedy mówisz, że mnie kochasz.

     Kolorowe parasolki, roześmiani ludzie i nieznośny upał nie sprawiał mi już żadnej różnicy. Chciałam się zaszyć z dala od świata i nigdy więcej nie wychodzić na zewnątrz. Ogólna radość jaka towarzyszyła mi wraz z nadejściem lata wyparowała kiedy tylko dostałam telefon od swojej byłej gosposi.
 – Twój ojciec miał zawał, słoneczko. Twoja mama jest już z nim w szpitalu, ale z tego co mówili sanitariusze to to nie potrwa długo.
     Teraz biję się z myślami. Bo dlaczego nagle miałabym się zainteresować ludźmi, którzy ignorowali mnie przez dziewiętnaście lat mojego życia, a przed kolejne sześć nie odzywali się ani słowem? Może i są moimi rodzicami, ale nigdy się do tego nie przyznali i się z tym nie pogodzili. Od dziecka wiedziałam, że byłam wpadką, która połączyła dwójkę kompletnie różnych ludzi, którzy nawet pomimo starań nie potrafili się porozumieć. 
 – Dobrze – odpowiedziałam kompletnie obojętnym tonem. – Przyjadę, ale jak tylko wyczuję jakiś przekręt lub będą chcieli mnie wykorzystać to wyjadę nie patrząc w tył. Przekaż to Oliwii. 
 – To twoi rodzice Estello. Nie chcą Cię skrzywdzić – powiedziała dobrodusznym tonem, za który tak ją uwielbiałam. 
 – Proszę Cię. Amando nie próbuj mnie przekonać bym zapomniała te wszystkie lata... Nie, ja nie mogę o tym tak po postu zapomnieć. Przyjadę, ale nic więcej. Do zobaczenia.
     Odrzuciłam telefon na kanapę. Co ja mam teraz niby zrobić? Wiem, że skoro ojciec jest w szpitalu to ciotka Audrey i babcia Gloria już są w drodze – o ile już ich tam nie ma. Nie chcę wysłuchiwać kazań o zaniedbaniu rodu i pracoholizmie, na który podobno jestem chora. Moje plany w związku z założeniem rodziny są nieco odmienne niż one miały dwadzieścia czy czterdzieści lat temu. Mam zamiar najpierw skorzystać z życia nim wyląduję z dzieckiem i mężem na przedmieściach. 
     Zasuwam okno, które od rana jest otwarte. Upały jakie nawiedziły Los Angeles w ostatnich dniach są nie do wytrzymania. Związałam długie brązowe włosy w kucyk u góry głowy i podparłam się dłońmi o biodra. Skoro się wkopałam to teraz muszę się spakować.


     – Właśnie zjeżdżam do Hamptons. Tak mamo będę za kilkanaście minut. Tak tak. Na razie. – Rozłączyłam się i ściągnęłam słuchawkę z ucha. 
     Jeszcze nie dotarłam, a podniosła mi ciśnienie do dwustu. Stella uspokój się. Uspokój się. Mogłam się zapisać na tę jogę we wtorki i bym umiała się rozluźnić, ale nie bo ja musiałam poddać się spojrzeniu Tatii i zapisać się na krav magę. Teraz żałuję, jęknęłam w myślach wspominając zakwasy jakie towarzyszą mi dzień po zajęciach.
     Zajechałam pod jedną z większych posesji. Dwu piętrowy dom w białym kolorze z dwuskrzydłowymi, mahoniowymi drzwiami i beżowymi okiennicami. Mój dom – dom z koszmaru. Zaparkowałam przy fontannie i zgasiłam silnik, pochylając się nad kierownicą i taksując wzrokiem budynek. Firanka na pierwszym piętrze w trzecim oknie od prawej. Zaczęło się. 
     Zabrałam torebkę i okulary i wsunęłam je na nos, by od razu nie zauważyli braku soczewek koloryzujących w moich oczach. Idealna rodzina, która ma córkę niepodobną do rodziców. Od dziecka kazali mi nosić soczewki koloryzujące by moje oczy były zielone. Z farbowaniem włosów na rudo się nadal nie pogodziłam, dlatego w wieku szesnastu lat zafarbowałam je na brązowo. Westchnęłam łapiąc za krótkie pasmo blond włosów. Jeszcze wczoraj zadzwoniłam do Hanny – jednej z moich zaufanych znajomych, która miała salon fryzjerski – i poprosiłam ją o wizytę. 
 – Estella! Jak zwykle spóźniona. – Ciotka Rebbeca zmierzyła mnie wzrokiem i skrzywiła się.
 – Ciebie również niemiło widzieć Becky – warknęłam groźnie i wyminęłam ją wspinając się po schodach, następnie znikając za drzwiami wejściowymi.
     Wnętrze nie zmieniło się ani trochę. Minimalistyczny wygląd, zimne kolory i chłodna elegancja – jakbym opisywała swoją rodzinę, no może poza kuzynką Florence, ona uwielbiała barwne kreacje i była typowym... plastikiem. 
 – Powinnaś się hamować Estello. Przynajmniej w takiej sytuacji – warknięcie z góry schodów mogło oznaczać tylko jedną osobę. Matka. W eleganckiej fioletowej sukience do kolan, szpilkach w panterkę i idealnie ułożonymi rudymi włosami wyglądała tak jak w dniu mojego wyjazdu. Och co za szczęśliwe czasy. – Twój ojciec przeżył zawał mogłabyś udać choć trochę współczucia.
 – Trochę mi to nie w smak. Zwłaszcza, gdy nie wiem dlaczego chciałaś bym przyjechała. – Ściągnęłam okulary i wsunęłam je we włosy, odważnie patrząc jej w oczy, gdy schodziła po schodach.
     Widziałam te ogniki złości w jej zielonych tęczówkach, gdy zauważyła mój wygląd. W końcu nie miałam na sobie garsonki, tak jak się spodziewała. Nie miałam też rudych włosów i zielonych oczu. Rano ubrałam się w białą spódnicę z dłuższym tyłem, błękitną bokserkę, którą schowałam w spódnicę. Na stopach spoczywały sandałki na koturnie z najnowszej kolekcji Louboutina.
 – Bez kłótni. Dobrze wiecie, że to nie czas i miejsce. - Nagle do holu weszła babcia Maggie. Uśmiechnięta i z siwymi włosami, nie przypominała w żadnym calu babci Glorii. – Estella skarbie. Chodź ze mną do ogrodu, albo lepiej. Przejdźmy się razem po plaży. Uwielbiam morskie powietrze.
 – Proponowałam Ci przeprowadzkę – bąknęła mama, odrzucając włosy do tyłu.
 – Ale nie co dzień. Muszę mieć jakieś zróżnicowanie – odpowiedziała z troską i wyciągnęła w moją stronę dłoń.
     Złapałam ją pod ramię i wyszłyśmy z domu. Zaraz przed piaskiem ściągnęłam buty i na boso spacerowałam z babcią, która nawet nie pytała o bardzo intymne i trudne pytania. Chciała po prostu wiedzieć czy jestem szczęśliwa, bezpieczna i jak spędzam dni. Za to ją właśnie uwielbiam, jako jedyna z całej rodziny zachowała resztki normalności i nie obnosi się ze wszystkim.
 – Twoja matka chce urządzić bankiet.
     Ta wiadomość dosłownie zwala mnie z nóg, bo po chwili leżę nieprzytomna na piasku.